piątek, 26 kwietnia 2013

Kto nie rabotajet, tot nie kuszajet

Kto nie pracuje, ten nie je, brzmiała podstawowa dewiza kołchozowych władz. Ale dość szybko okazało się, że Pieczierysku, podobnie jak wcześniej w Sanharze, nie ma pracy dla zesłanych Polaków. Ci którzy mogli liczyć na pomoc rodziny mieli szansę przetrwać. Ale wielu było takich, którzy wyprzedali wszystkie swoje rzeczy i musieli żebrać o jedzenie i schronienie przed zimą. Regina zdawała sobie sprawę, ze ich sytuacja jest równie niepewna. Nie mieli zbyt wielu ubrań na wymianę ani tym bardziej kosztowności. Większość z nich przepadła razem z kufrem, który nigdy nie dotarł nawet do Białegostoku. Przed wyjazdem z Sanharu sprzedała wszystkie cywilne ubrania Juliana, które zabrała ze sobą i dzięki temu mieli na jakiś czas mąkę, tłuszcz i kaszę. Teraz, gdy mieszkali u Babci Amfisy też było im trochę łatwiej, bo kobieta dawała im mleko i dzieliła się chlebem. Były to nieduże, ciemne bochenki wypiekane z pszenicy lub jęczmienia. Janka czasami pomagała gospodyni przy wyrabianiu ciasta i obserwowała jak rośnie w dużym glinianym piecu. To jednak nie wystarczało, by utrzymać przy życiu tyle osób, a wkrótce z powodu zimna skończyły się też świeże warzywa i możliwość łowienia ryb. Na szczęście Regina i ciocia Zosia przywiozły ze sobą sporo koronkowych i haftowanych obrusów, które cieszyły się tu wielką popularnością. Rosjanki szyły z nich bluzki, halki i ozdobne powłoczki na poduszki. Takie poduszki, różnej wielkości układały jedna na drugiej, tworząc z nich czasami piramidę sięgającą niemal sufitu chałupy. Im wyższy i bardziej pokaźny był stos poduszek tym bogatsza gospodyni. Każda więc robiła co mogła, by przyćmić sąsiadki. Najpiękniejsze i najbardziej pożądane były oczywiście białe koronki, ale gdy zaczęło ich brakować, pojawiały się także gorsze tkaniny. Czasami powłoczki farbowano na inne kolory, żeby ukryć to, że są już stare i zszarzałe. Rosjanki i Kazaszki za ładną polską bluzkę czy spódnicę były w stanie wiele oddać, bo mimo powszechnej propagandy, że to w Polsce panuje bieda i zacofanie, na ich rodzimym rynku takie eleganckie ubrania nigdy się nie pojawiały. W Pieczierysku był co prawda mały sklepik, czyli tak zwana ławka, ale jak wszystko w Rosji różnił się znacznie od sklepów, które Janka znała wcześniej. Przede wszystkim otwierano go tylko wtedy kiedy był towar, czyli rzadko. Po drugie za każdym razem asortyment był zupełnie inny i nieprzewidywalny. Czasami były to cukierki, a czasami nafta, czy stalówki do piór. Raz pojawiła się cała bela białego perkalu w niebieskie groszki i później prawie wszystkie dziewczyny we wsi chodziły w takich samych chustkach i spódnicach. Żadnej to jednak nie przeszkadzało, a te którym nie udało się dostać ani kawałka, patrzyły z zazdrością na wystrojone w niebieskie kropki koleżanki. Na samym początku ich pobytu w Pieczierysku, w sklepie były też miedziane garnki, ale szybko się skończyły. W czymś jednak trzeba było gotować, więc Polacy zaczęli wykupywać żelazne nocniki. Rosjanie patrzyli na to z politowaniem, utwierdzając się tylko w przekonaniu jak bardzo ich sowiecka technika i kultura przewyższa zgniły imperialistyczny Zachód, gdzie ludzie gotują obiady w nocnikach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham