Kto nie pracuje, ten nie je, brzmiała podstawowa dewiza kołchozowych
władz. Ale dość szybko okazało się, że Pieczierysku, podobnie jak
wcześniej w Sanharze, nie ma pracy dla zesłanych Polaków. Ci którzy
mogli liczyć na pomoc rodziny mieli szansę przetrwać. Ale wielu było
takich, którzy wyprzedali wszystkie swoje rzeczy i musieli żebrać o
jedzenie i schronienie przed zimą. Regina zdawała sobie sprawę, ze ich
sytuacja jest równie niepewna. Nie mieli zbyt wielu ubrań na wymianę
ani tym bardziej kosztowności. Większość z nich przepadła razem z
kufrem, który nigdy nie dotarł nawet do Białegostoku. Przed wyjazdem z
Sanharu sprzedała wszystkie cywilne ubrania Juliana, które zabrała ze
sobą i dzięki temu mieli na jakiś czas mąkę, tłuszcz i kaszę. Teraz, gdy
mieszkali u Babci Amfisy też było im trochę łatwiej, bo kobieta dawała
im mleko i dzieliła się chlebem. Były to nieduże, ciemne bochenki
wypiekane z pszenicy lub jęczmienia. Janka czasami pomagała gospodyni
przy wyrabianiu ciasta i obserwowała jak rośnie w dużym glinianym piecu.
To jednak nie wystarczało, by utrzymać przy życiu tyle osób, a wkrótce z
powodu zimna skończyły się też świeże warzywa i możliwość łowienia ryb.
Na szczęście Regina i ciocia Zosia przywiozły ze sobą sporo koronkowych
i haftowanych obrusów, które cieszyły się tu wielką popularnością.
Rosjanki szyły z nich bluzki, halki i ozdobne powłoczki na poduszki.
Takie poduszki, różnej wielkości układały jedna na drugiej, tworząc z
nich czasami piramidę sięgającą niemal sufitu chałupy. Im wyższy i
bardziej pokaźny był stos poduszek tym bogatsza gospodyni. Każda więc
robiła co mogła, by przyćmić sąsiadki. Najpiękniejsze i najbardziej
pożądane były oczywiście białe koronki, ale gdy zaczęło ich brakować,
pojawiały się także gorsze tkaniny. Czasami powłoczki farbowano na inne
kolory, żeby ukryć to, że są już stare i zszarzałe. Rosjanki i Kazaszki
za ładną polską bluzkę czy spódnicę były w stanie wiele oddać, bo mimo
powszechnej propagandy, że to w Polsce panuje bieda i zacofanie, na ich
rodzimym rynku takie eleganckie ubrania nigdy się nie pojawiały. W
Pieczierysku był co prawda mały sklepik, czyli tak zwana ławka, ale jak
wszystko w Rosji różnił się znacznie od sklepów, które Janka znała
wcześniej. Przede wszystkim otwierano go tylko wtedy kiedy był towar,
czyli rzadko. Po drugie za każdym razem asortyment był zupełnie inny i
nieprzewidywalny. Czasami były to cukierki, a czasami nafta, czy
stalówki do piór. Raz pojawiła się cała bela białego perkalu w
niebieskie groszki i później prawie wszystkie dziewczyny we wsi chodziły
w takich samych chustkach i spódnicach. Żadnej to jednak nie
przeszkadzało, a te którym nie udało się dostać ani kawałka, patrzyły z
zazdrością na wystrojone w niebieskie kropki koleżanki. Na samym
początku ich pobytu w Pieczierysku, w sklepie były też miedziane garnki,
ale szybko się skończyły. W czymś jednak trzeba było gotować, więc
Polacy zaczęli wykupywać żelazne nocniki. Rosjanie patrzyli na to z
politowaniem, utwierdzając się tylko w przekonaniu jak bardzo ich
sowiecka technika i kultura przewyższa zgniły imperialistyczny Zachód,
gdzie ludzie gotują obiady w nocnikach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham