Marusia Harczenko miała dwoje małych dzieci, chłopca i małą dziewczynkę,
chorą na epilepsję. Miała też jeszcze jedną córkę, Ninę, która była
tylko dwa lata starsza od Janki. Ale Nina zaszła w ciążę, a gdy się
zorientowała, w strachu przed matką, poszła do jakiejś kobiety, żeby ta
pomogła jej pozbyć się dziecka. Z powodu brudu, a może i niewiedzy
akuszerki, wdało się zakażenie i biedna Nina umarła po kilku tygodniach w
strasznych męczarniach. Przez kilka dni i nocy Janka słyszała wciąż jej
krzyki. To było nieludzkie. Bardziej przypominało wycie umierającego
zwierzęcia niż krzyki człowieka. Oczywiście pozostałym dzieciom
mieszkającym w tym samym domu, nikt nie powiedział jaka była prawdziwa
przyczyna choroby Niny.
Do Irtyszyska Marusia przyjechała sama z dziećmi. Jej męża powołano do
wojska krótko po wybuchu wojny z Niemcami, a na początku '43 roku
zaginął na froncie i od wielu miesięcy nie było już o nim żadnej
wiadomości. Marusia czasem go wspominała, ale jej żałoba nie trwała zbyt
długo. Wkrótce w jej domu zaczął pojawiać się inny mężczyzna. Wizyty te
miały bardzo jednoznaczny kontekst i przebieg. Były to zwyczaje
zupełnie obce i szokujące dla Janki, ponieważ ci dwoje nawet nie
próbowali szukać prywatności. Zresztą w domu pełnym ludzi, w którym są
tylko dwa pomieszczenia nie da się zbyt wiele ukryć. Widać i słychać
wszystko. Kiedy Marusia przyjmowała gościa, pani Wigantowa zabierała
wszystkie dzieci do kuchni i starała się znaleźć im jakieś zajęcie lub z
całą powagą i dostojeństwem swojego wieku, ignorując wszelkie odgłosy
zza ściany, zabierała się za cerowanie powycieranych ubrań i skarpet.
Wkrótce odbył się ślub, ograniczony jedynie do podpisania odpowiednich
papierów w urzędzie. A na wiosnę Marusia postanowiła przenieść się wraz
ze swoim nowym mężem, dziećmi i panią Wigantową do Pawłodaru. Mimo całej
swojej sympatii nie zamierzała jednak zabierać ze sobą również Janki i
Basi.
- Jana, ja bym was wzięła obie, ale wiesz jacy ludzie są zawistni. Ja
się boję, że zaczną gadać, że mam dużo jedzenia, bo mój mąż kradnie.
Jeszcze ktoś doniesie. Ty mnie musisz zrozumieć - usprawiedliwiała się
nie patrząc jej w oczy.
A Janka wszystko rozumiała, tylko nie wiedziała, co teraz znowu z Basią
poczną. Po raz kolejny zostawały na łasce i nie łasce obcych ludzi.
Obawiała się, że nie będą mogły znaleźć żadnego mieszkania. Było jej też
przykro, że pani Wigantowa je opuszcza, ale zdawała sobie sprawę z jej
równie trudnej sytuacji. Starsza pani, od wyjazdu swojego syna, była tu
zupełnie sama, nie posiadała też niczego wartościowego na wymianę, ani
żadnego źródła dochodu. A u Marusi, za pomoc w kuchni i doglądanie
dzieci, miała dach nad głową i jedzenie.
Na razie dziewczynki zostały w tym samym domu na ulicy Stalina, ale obie
zdawały sobie sprawę, że w każdej chwili ktoś może je stamtąd wyrzucić.
Większość mieszkań w okolicy nie była prywatną własnością. Gdy, z
różnych względów, ktoś się wyprowadzał, na jego miejsce zazwyczaj bardzo
szybko kwaterowano kogoś innego. Janka znała historie polskich rodzin,
które wprowadzały się do opuszczonych, zrujnowanych domów. A gdy tylko
udało im się trochę je wyremontować, pojawiał się urzędnik, który
oświadczał, że teraz zamieszka tam ktoś inny, a oni mają się natychmiast
wynosić.
Na szczęście tym razem los im jednak sprzyjał, bo krótko po wyjeździe
jednej Marusi, pojawiła się następna. Nowa Marusia była młoda i bardzo
ładna. Została ewakuowana z terenów zachodnich zajętych przez Niemców,
ponieważ była żoną wysokiego rangą oficera. Do Irtyszyska przyjechała z
dwójką małych dzieci i krową, więc, w zamian za opiekę nad nimi chętnie
zgodziła się, żeby obie siostry Nietupskie u niej zostały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham