środa, 12 czerwca 2013

Droga na targ

Ponieważ ich zasoby materialne bardzo szybko się kończyły, na wiosnę Regina zaczęła szukać pracy. Na żadną stałą posadę nie mogła tu liczyć. A już na pewno nie na taką, która byłaby choć trochę związana z jej wykształceniem. W Pieczierysku nikt bowiem nie słyszał o kapeluszach z woalkami i batikach. Rosjanki jednak często potrzebowały pomocy w gospodarstwie i ogrodach nad Irtyszem. Regina zabierała więc Jankę i szły sprzątać, pielić i oporządzać krowy. Nie dostawały za to przeważnie pieniędzy, tylko trochę mąki, mleka albo innych produktów żywnościowych.
Czasami Regina jechała z Józefem do Irtyszyska, bo w większym miasteczku znacznie łatwiej było dostać coś do jedzenia albo coś sprzedać. Wcześniej było to niemożliwe, bo nie wolno było zesłańcom opszczać miejsca zamieszkania bez specjalnego zezwolenia. Dopiero od 1941 roku pozwolono im przemieszczać się w obrębie obłastii. Oznaczało to, że mogli teraz bez przeszkód udać się na targ do Irtyszyska. Były jednak tylko dwa sposoby, aby przeprawić się na drugą stronę rzeki. Jednym z nich była przeprawa promem, który cumował mniej więcej pięć kilometrów w dół rzeki, tam gdzie kończyły się tereny zalewowe i koryto było dostatecznie głębokie. Drugim - rybackie łodzie, o dostatecznie płaskim dnie, żeby mogły wpływać nawet na mieliznę. Miejscowe kobiety, które jeździły na bazar z wielkimi koszami warzyw, jaj, serów i innych wyrobów, najczęściej przeprawiały się na drugą stronę właśnie tymi niewielkimi dłubankami. Było to rozwiązanie z pewnością szybsze, ale znacznie bardziej niebezpieczne. Któregoś razu, Regina z Józefem również postanowili spróbować tego transportu. Gdy wsiadali, łódka była już tak pełna ludzi i towarów, że krawędź burty tylko nieznacznie wystawała ponad lustro wody. Wkrótce okazało się też, że nie jest zbyt szczelna i całą drogę trzeba było z niej wylewać wodę. Regina, która nie potrafiła pływać i panicznie bała się utonięcia, przez całą drogę ściskała ramię Józefa i przysięgała, że nigdy już do takiej łupinki nie wsiądzie. Na szczęście udało im się szczęśliwie dotrzeć do drugiego brzegu. Wrócili już jednak promem, który mimo że był równie wysłużony, przez swoją masę i grubą stalową linę, wzdłuż której się poruszał, sprawiał mimo wszystko wrażenie bardziej stabilnego i bezpiecznego.
Janka również wybrała się kiedyś z wujkiem na targ. Było już prawie lato więc szła całą drogę na bosaka, żeby nie zniszczyć sobie butów. W tamtym klimacie, gdzie większość ludzi o tej porze roku chodziła na bosaka, nie było w tym nic dziwnego. Widocznie jednak stopy dziewczynki jeszcze się nie przystosowały do lokalnych zwyczajów, bo po kilku kilometrach marszu tak sobie odbiła pięty, że całą drogę powrotna musiała pokonać idąc na palcach, jęcząc i pochlipując, gdy boląca część stopy dotykała ziemi. Na szczęście wujek miał jeszcze jakieś zapasy w swojej felczerskiej torbie i gdy tylko wrócili do domu, zrobił jej kojący okład na nogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham