poniedziałek, 17 czerwca 2013

Wielka Wojna Ojczyźniana

Kiedy do Kazachstanu dotarły wiadomości o wybuchu wojny z Niemcami, większość obywateli wydawała się wręcz zadowolona. Mimo ciągle powtarzanych komunikatów radiowych o okrucieństwie i zdradzieckich działaniach niedawnego sojusznika, nikt tu nie lamentował z tego powodu. Szeptano nawet, że gdy zjawi się Niemiec to wreszcie będzie wszystkim lepiej. Regina często słysząc takie rzeczy, studziła ten naiwny optymizm. Zbyt dobrze pamiętała jeszcze czasy spędzone pod zaborami, by równie łatwo dać się ponieść tej nowej idei. Rosjanie jednak nie dawali wiary jej słowom i machali tylko ręką, gdy ich ostrzegała. Nikt tu nie słyszał wcześniej określeń ubermenschen ani lebensram. Wszyscy natomiast doskonale wiedzieli, co kryje się pod pojęciem Gławnoje Uprawlenie Łagieriej. Wydawało się, że gorszej biedy i terroru niż władza radziecka, nikt im zgotować nie może. A póki wojna toczyła się z dala od ich domów, Hitler i jego faszyści, wydawali się mniejszym złem niż grożący im łagrem za niewyrobione normy, naczelnik kołchozu. Stalin natomiast wydawał się tak zdruzgotany tym podstępnym atakiem na Związek Radziecki, że pierwszą odezwę do narodu wygłosił po niemal trzech tygodniach od rozpoczęcia niemieckiego blitzkriegu. W tym czasie Grupy Armii Północ feldmarszałka Leeba i Armii Środek feldmarszałka Bocka zdążyły już wedrzeć się w głąb Rosji niszcząc i paląc wszystko na swojej drodze. Świetnie uzbrojone jednostki niemieckie dziesiątkowały zdezorientowane i pozbawione łączności oddziały radzieckie. A samoloty Luftwaffe bombardowały Kijów, Mińsk, Kowno, a nawet Murmańsk i Odessę. Linia obrony ustalona w pobliżu byłej granicy polsko-radzieckiej pękła niemal równie szybko jak osławiona linia Maginota, którą Niemcy przekroczyli kilkanaście miesięcy wcześniej zajmując Francję. Niezwyciężona armia radziecka załamała się pod naporem i z dnia na dzień ponosiła coraz większe straty. Zimą 1941 roku sytuacja była już bardzo ciężka. Mimo że front był daleko od stepów Kazachstanu, życie jego mieszkańców stało się bardzo trudno. Brakowało żywności. Wielu Rosjan cierpiało taki sam głód jak polscy zesłańcy, gdyż niemal wszystko co wytworzono w kołchozie, trafiało na front. Ci którzy próbowali coś ukryć, choćby to było kilka zgniłych ziemniaków, trafiali pod sąd i sądzono ich jako zdrajców. Coraz częściej też przychodziły pochoronki, zawiadamiające o śmierci mężów, braci i synów. Miejscowi mówili na nie listy-trumny, a listonosz który je przynosił witany był w Pieczierysku z coraz większą niechęcią. Paradoksalnie wybuch wojny Polakom na zesłaniu przyniósł poprawę ich statusu. Nie tylko z powodu zawarcia układu Sikorski-Majski, przywracającego stosunki dyplomatyczne między Polską a Związkiem Radzieckim, ale przede wszystkim dlatego, że łatwiej było im odtąd znaleźć pracę i coś kupić. Samym Rosjanom coraz gorzej się powodziło. Wiele kobiet, których mężowie poszli na front, nie było w stanie poradzić sobie z utrzymaniem gospodarstw. Dwa tygodnie po podpisaniu traktatu ogłoszono dekret o amnestii dla wszystkich Polaków, którzy nie z własnej woli znaleźli się na terenie Związku Radzieckiego. Oznaczało to również, że zwolnieni z więzień i łagrów zostaną wszyscy polscy żołnierze wzięci do niewoli we wrześniu '39 roku. Oznaczał nadzieję dla rodzin takich jak rodzina Janki, że ich ojciec żyje i wkrótce je odnajdzie. W dniach, gdy one karmiły się tą nadzieją i z niecierpliwością wyczekiwały dobrych wiadomości, wysłannik rządu polskiego, Józef Czapski próbował ustalić los ponad ośmiu tysięcy polskich oficerów, a wśród nich także kapitana Juliana Nietupskiego, po których ślad zaginął. Ale jedyne, co usłyszał to, że wszyscy oni zbiegli i znajdują się prawdopodobnie na terenie Mandżurii. Również w tym samym niemal czasie z więzienia na Łubiance wypuszczono bez skarpetek, w koszuli i kalesonach, niezwykle istotnego więźnia, któremu powierzono misję utworzenia polskiej armii na terenie Związku Radzieckiego. Ponownie otwarto ambasadę polską w Moskwie, a na początku 1942 roku wydano zezwolenie na utworzenie dwudziestu jej delegatur. Ich pracownicy, wybrani głównie spośród samych zesłańców mieli zająć się dostarczaniem pomocy i rozdzielaniem darów dla najbardziej potrzebujących Polaków. Wszyscy wiązali z traktatem wielkie nadzieje. Gdy tylko zaczęły rozchodzić się pogłoski o formowaniu polskiego wojska pod dowództwem generała Władysława Andersa, wielu Polaków ruszyło na jego poszukiwanie. Rozpoczął się wielki eksodus tysięcy wyniszczonych, chorych i zdesperowanych ludzi, którzy szukali drogi powrotnej do swojej utraconej ojczyzny. Gdy tylko wiadomości te dotarły do Pieczieryska, Janka była gotowa, by także wyjechać, ale matka jej to wyperswadowała. Nie miały żadnych dokładniejszych informacji o tym, gdzie wojsko stacjonuje, gdyż mimo oficjalnej dyrektywy Stalina w politbiurze Żelezince nikt nie umiał albo nie chciał im w tej sprawie pomóc. Poza tym Regina obawiała się, jak się później okazało słusznie, że w tak dużym skupisku ludzi trudno będzie zdobyć coś do jedzenia. Tutaj miały dach nad głową i możliwość zarobienia na chleb. Tam czekała je tylko niewiadoma. Janka długo nie mogła pogodzić się z decyzją matki. Początkowo traktowała ją jak odrzucenie jedynej szansy powrotu do domu. Po latach jednak uznała ją za słuszną w tamtych warunkach. Zwłaszcza, że nie otrzymały żadnej wiadomości od Juliana, podczas gdy niektórzy oficerowie wysyłali listy, a nawet wojskowych gońców ze specjalnymi glejtami na przejazdy, po swoje rodziny. Nie mogły też wiedzieć, że do jednego z punktów poboru zgłosił się też mąż Basi Rybickiej, którego wypuszczono z jednego z łagrów na Kołymie. Wiedział on o wywiezieniu rodziny Nietupskich i od dawna próbował ich odnaleźć poprzez Czerwony Krzyż, niestety bezskutecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham