czwartek, 12 stycznia 2012

Mazur



Nie minęło wiele czasu i aż ktoś zaczął robić straszny harmider wśród garnków ustawionych przed wejściem. Ciocia Zosia chwyciła Reginę za rękę i trwożnie szepnęła:
- Renia, to na pewno Niemcy. Ty mówisz po niemiecku, wyjdź tam do nich i zapytaj czego chcą.
I rzeczywiście, na zewnątrz stało dwóch młodych żołnierzy niemieckich. Na pytanie czego tu szukają odpowiedzieli, że jedzenia. Jeden z nich zapytał też, czy nie mają jakichś lekarstw, bo bardzo boli go brzuch. Wujek był felczerem, więc wyciągnął swoją apteczkę i podał mu rozpuszczone w wodzie krople na żołądek. Regina podając mu je spytała, czy ma sama najpierw spróbować. Jeszcze z czasów pierwszej wojny światowej, gdy była młodą dziewczyną, pamiętała jak bardzo niemieccy żołnierze bali się otrucia. Nie przyjmowali niczego do picia ani do jedzenia od Polaków, jeśli ci wcześniej tego nie skosztowali.
Ale chłopak tylko się uśmiechnął i łamaną polszczyzną odpowiedział, że nie trzeba, bo on jest Mazur i swoich się nie boi.
Po I wojnie światowej we wszystkich rejonach granicznych przeprowadzono plebiscyty. Zazwyczaj potwierdzały one chęć przynależności lokalnych społeczności do Polski. Ale na Warmii i Mazurach pokazały, że druzgocąca większość ich mieszkańców chce czuć się Niemcami. Co nie zmienia faktu, że większość z nich miała polskie imiona i na codzień posługiwała się językiem polskim. Oto prawdziwa ironia i tragedia polskiej historii. Po dwudziestu latach od odzyskania niepodległości, po raz kolejny, stawali przeciwko sobie ludzie, których łączył wspólny język i pochodzenie, ale dzielił kolor munduru.


Kiedy ci dwaj odeszli, Janka wysunęła się z piwnicy i stanęła obok matki. Najpierw zobaczyła jeszcze jednego żołnierza stojącego przy furtce sąsiadów. Hełm rzucał cień na jego młodą twarz, a na ramieniu miał zawieszony ciężki karabin. Stał tak nieruchomo, a za jego plecami maszerowało niemieckie wojsko. 
Janka nie raz widziała polskich żołnierzy, którzy podczas defilad maszerowali uśmiechnięci głównymi ulicami Poznania. Widziała samoloty, czołgi i wozy pancerne. I widziała ojca w wysokich oficerskich butach i długiej pelerynie. Wtedy była pewna, że z takim wojskiem nic nie mogło się równać.  
Ale teraz, gdy tak stała w ogrodzie i patrzyła na niemieckich żołnierzy idących ulicą Antoniukowską, wprost do Białegostoku, straciła całą swoją pewność. Oni także szli uśmiechnięci w pięknych, szarych mundurach. I wydawało się, że ten ich pochód nigdy się nie skończy. Hełmy, karabiny, mundury tworzyły szarą falę, która właśnie zalewała jej kraj. Nagle zrozumiała, że teraz nie ma już Polski. Nie ma wolności. Ta myśl zaskoczyła ją i obezwładniła. Pamiętała jak mama i ciocia Zosia Radomska opowiadały o czasach zaborów. O tym, że nie można było mówić po polsku, a w szkole nauczyciele bili dzieci linijką, gdy nie potrafiły odpowiadać po niemiecku. O tym, że ich kraju przez wiele lat nie było na żadnej mapie, a polscy żołnierze z różnych zaborów musieli walczyć przeciwko sobie. Janka stała przy płocie i obserwowała idące kolumny. A żołnierze niemieccy szli, szli, szli. Ciężkie, podbite ćwiekami buty dudniły o bruk aż echo niosło, a spod nóg leciały iskry.
Kiedy wreszcie przeszła piechota, przejechały wozy pancerne i ciężki sprzęt na platformach, ciocia Zosia zarządziła powrót do domu.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham