wtorek, 24 stycznia 2012

Okupacja

Po wyborach i dojściu komunistów do władzy, opustoszały sklepowe półki. Coraz trudniej było dostać mąkę czy kaszę, a słodycze od dawna były już tylko słodkim wspomnieniem. Produkty, które uratowali z ciocinego sklepu szybko się skończyły i trzeba było szukać czegoś w mieście. Żeby dostać cokolwiek musiały już w nocy ustawiać się w długich kolejkach. Najgorzej było z cukrem. Janka poszła kiedyś z Basią Nietupską i jedną z jej córek, bo na każdego kupującego był przydział tylko jednego kilograma cukru. Stały tak w ciemnościach, w tłumie ludzi równie zaspanych i otępiałych jak one same. Nagle wszystko uległo zmianie, gdy otwarły się drzwi sklepu. Tłum zakołysał się i ludzie zaczęli się przepychać i złorzeczyć na siebie nawzajem. Janka czuła jak ludzka masa napiera na nią z tyłu. Trzymała swoją kuzynkę za rękę i próbowała nie dać się wypchnąć poza kolejkę. Nie było to łatwe. Wyobraziła sobie, że z daleka muszą wyglądać jak olbrzymia gąsienica, która ospale porusza się do przodu ciągnąc za sobą po kolei każdy fragment swojego ciała. W końcu udało im się dotrzeć do lady zza której patrzyła na nie groźnie sprzedawczyni. Wracały do domu szczęśliwe z trzema kilogramami cukru dzierżąc swoją zdobycz w płóciennych siatkach. Wujostwo mieli jakiegoś dalekiego krewnego w pobliskim zakonie franciszkanów. Był to miły mężczyzna w średnim wieku. Jak wszyscy jego współbracia nosił długi brązowy habit z surowej wełny przepasany białym sznurem i kaptur w tym samym kolorze. Przychodziły czasami do niego po chleb, gdyż franciszkanie w Białymstoku prowadzili piekarnię i wspomagali ubogich, a teraz również uchodźców wojennych. Piekli duże, okrągłe chleby, które pięknie pachniały, gdy Janka zawijała je w szmatki i chowała do plecaka. Pewnego dnia, gdy przyszły zakonnik zaprowadził je do niewielkiego pokoiku i kazał na siebie zaczekać. Gdy wrócił, miał ze sobą nie tylko dwa, duże bochenki, ale też dwa talerze parującej zupy. Nie była tak dobra jak zupy mamy, które gotowała w Poznaniu, ale była ciepła i znacznie bardziej pożywna niż suchy chleb. Czasami dostawali też jakieś paczki od rodziny z Dobrzyniewa i Wojszek. Kuzyni przywozili im ziemniaki, mleko i mąkę. Wczesną jesienią przyjechał też kuzyn z Gorszczyzny i przywiózł drewno na opał. Na długim wozie drabiniastym, zaprzęgniętym w dwa konie leżało kilkanaście długich bali, które Janka cięła później z wujkiem Józefem na mniejsze części i wynosiła do drewutni, żeby wyschły dobrze przed zimą. Nadal jeszcze nie chodziły głodne, ale ich jadłospis stawał się coraz mniej zróżnicowany i wykwintny. Zazwyczaj był to chleb smarowany śmietaną zamiast masła, które było dużo droższe. Czasami jakiś plasterek lub dwa kiełbasy albo kawałek sera. Kiełbasę można było położyć na kanapce i przy każdym kęsie przesuwać ją nieco aż do samego brzegu. Dzięki temu cały czas czuło się jej zapach, a na sam koniec zostawał najlepszy kawałek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

jeśli zainteresowała Cię ta historia lub chciałbyś się podzielić swoją, chętnie wysłucham